Jak niedoszła aktorka została przedszkolanką...
Tagi: aktorka przedszkolanka nauczycielka
10 listopada 2019, 21:43
Od szóstej klasy podstawówki chciałam być aktorką. Tak wiem, wiele dziewczyn marzy o tym zawodzie, ale ja chciałam całkiem poważnie.
Zaczęło się od scenki z ,,Balladyny", którą przedstawiałyśmy z koleżanką na języku polskim. Ona była Balladyną, ja Aliną i ona zabijała mnie narzędziem do nakładania tortów podczas zbierania wirtualnych malin w sali od polskiego. Oczywiście była to scenka dialogowa. Miałam białą bluzkę, długą spódnicę w kwiaty, gliniany dzbanuszek i trzeba przyznać, że wyszło całkiem nieźle.
Od tego dnia ciągle wracała myśl, że chcę zostać aktorką.
Przygotowałyśmy z koleżanakmi jeszcze kilka przedstawień na szkolne festiwale, zapisałam się do Ogniska Teatralnego i wsiąkłam na amen. Teatr i aktorstwo stały się najważniejsze na świecie. Ja już w ogóle tak miałam, jeszcze całkiem niedawno, że jak czegoś chciałam, to dostawałam po prostu obsesji. Wszystko inne schodziło na drugi plan. Oczywiście moi rodzice nie byli zachwyceni moim pomysłem na życie, ale mnie nic nie było w stanie od tego pomysłu odwieść. Chodziłam nawet na konsultacje do Akademii Teatralnej i zbierałam pochlebne opinie. Ale...pewnego dnia, już na kilka miesięcy przed maturą po prostu mi się odechciało. Jak nagle przyszło, tak nagle poszło. Nie wiem sama, może po prostu tak się przestraszyłam konkurencji na egzaminach, że wolałam nie próbować.
Przeszło mi właściwie całkowicie, na czternaście lat..., ale niedawno wróciło. Zaczęłam myśleć, że może trzeba było jednak spróbować i wraca do mnie ta myśl, co by było gdyby... Ale nie było i nie będzie.
Moje życie ułożyło się inaczej. Właściwie przez tyle czasu myśłałam o szkole aktorskiej, że nie miałam na siebie żadnego innego sensownego pomysłu. Jedyne, co wymyśliłam to... teologię. Na UKSW była teologia ze specjalnością dziennikarską. Właściwie nie wiadomo co. Trochę indoktrynacja, ale nie za bardzo. Było trochę ludzi, którzy chicieli zostać dziennikarzami, ale nie dostali się na UW, byli i tacy, którzy studia traktowali jako przedłużenie życia oazowego. Tych drugich w sumie lubiłam, choć do oazy nigdy nie należałam, ale wtedy byłam dość blisko związana z kościołem. Tak czy siak, nie za bardzo spodobały mi się te studia, nie wiedziałam, do czego zasadniczo mają mi służyć, bo jako dziennikarki jednak się nie widziałam.
Poszłam na polonistykę. Chciałam uczyć polskiego jak moja mama. To też było dość nagle, bo nigdy wcześniej nie planowałam zostać nauczycielką. Ale podczas studiów zaczęłam udzielać się w wolontariatach w świetlicy socjoterapeutycznej i domu dziecka, jeżdzić z dzieciakami na kolonie (chciałam czuć się potrzebna, komuś pomagać). Teraz stwierdziłam, że wolę te młodsze, ale skończyłam polonistykę, a potem poszłam na podyplomówkę z wczesnego nauczania (wtedy jeszcze się dało). No i tak, po sześciu latach studiowania czegoś, co właściwie mało mnie interesowało, w póltora roku zdobyłam uprawnienia do nowego zawodu.
Najpierw pracowałam na świetlicach w trzech szkołach. Nie było źle, a przynajmniej nie zawsze było źle, ale ciągnęło mnie do przedszkola, gdzie ostatecznie trafiłam przed dwoma laty. I przyznam, że gdyby 20 lat temu ktoś mi powiedział, że zostanę ,,przedszkolanką', nie uwierzyłabym.
Teraz, gdy słyszę, jak ktoś planuje przyszłość swoim nastoletnim dzieciom, to się śmieje. Miałam być aktorką, teologiem, polonistką, rusycystką (tak, na rusycystykę też się swego czasu zbierałam, dobrze znam rosyjski i uwielbiam rosyjką literaurę oraz filmy), a pracuję w przedszkolu. I jak wiekszość osób sądzi, nic tam nie robię.
Dodaj komentarz